Strona:Joanna Grey.djvu/076

Ta strona została uwierzytelniona.
JOANNA.

Czy to tak można?

GUILFORD.

Czemuż nie? co w tem złego?

JOANNA (z radością).

Dobrze! dziwna! z sobą jesteśmy jak gdybyśmy byli dziećmi...

GUILFORD.

Jak dziećmi... z dziecka uczuciem powiem ci Joanno, czego już nie zatrzymam w sercu — ja ciebie kocham! nie! ubóstwiam! daj mi życie podzielić z tobą... samemu bez ciebie żyć nie potrafię... (gwałtownie) daj mi się tylko modlić do ciebie! (grzmot bliższy).

JOANNA.

Przerażasz mnie milordzie!... ale na cóżbym taiła co myślę... szczęście jest tylko dla tych, co mają dar cieszenia się... skłamałabym mówiąc, że mi się nie podobasz! Dotąd nie skłamałam nigdy — czy tobie pierwsze kłamstwo? nie! prawda tobie... serce moje przychyla się ku tobie jak słaba trzcina... ja w ciebie wierzę Guilfordzie!...

GUILFORD.

Wierzysz... ale czy mnie — kochasz?...

JOANNA.

Gdybym ci powiedziała — słowo nie oddało by potęgi uczucia...

GUILFORD.

O Joanno! Joanno moja! aniele mój!

JOANNA.

Guilford! jakżeś mnie uszczęśliwił...

(Guilford upada na kolana i kryje twarz w rękach Joanny. — Z głębi parku cicho wychodzą książę i księżna Suffolk i książę Northumberland.)


NORTHUMBERLAND (dotykając ramienia syna).

Winszuję ci kawalerze!

JOANNA (przerażona).

Rodzice moi — a!... —

KSIĘŻNA SUFFOLK.

Pragnęliśmy dnia tego moje dziecko — uściskaj mnie...

JOANNA.

Moja matko — ta czułość... czy to sen?