Strona:Joanna Grey.djvu/077

Ta strona została uwierzytelniona.
KSIĄŻĘ SUFFOLK.

Tak moje dziécię, książę Northumberland oddawna prosił mnie o twą rękę dla Guilforda — twoje serce tylko rozstrzygnąć miało...

JOANNA (dając rękę Guilfordowi).
NORTHUMBERLAND.

A więc bez zwłoki — w tej kaplicy jest kapłan, co was połączy — na teraz rzecz pozostanie tajemnicą rodziny — powody do tego ważne — chodźmy. — —

GUILFORD.

O mój ojcze! (całując go).

JOANNA.

Jakto? w tej chwili! nie mówiłam z mistrzem i drugim ojcem moim Aylmerem — król o tem nic nie wie — żal będą mieli słuszny — — nie skupiłam się w sobie – nie pomodliłam się nawet. —

NORTHUMBERLAND.

Król wie o wszystkiem — i ten dyadem (dobywa dyadem, który jej wkłada na czoło) ci przysyła. —

GUILFORD.

Nie opóźniaj godziny szczęścia Joanno — nieba ją wydzwoniły... Kto wie, co przed nami!... ha! słuchaj dziś jeszcze moja...! nie chcesz? ty byś nie chciała... na ręku uniosę cię do tej kaplicy — porwę! prędzej! młotem drga serce moje, o chodź!...

JOANNA.

Tak nagle — gdzie ja jestem... czy będę szczęśliwą!... (grzmot silniejszy).

KSIĘŻNA SUFFOLK.

Wśród rodziców co cię błogosławią...

GUILFORD.

O chodź!

KSIĄŹĘ SUFFOLK.

Uszczęśliw naszą siwiznę!

GUILFORD (namiętnie).

O chodź!... cały świat błaga cię za mną!... ja szaleję! o chodź!!

JOANNA (do rodziców).

Więc chodźcie z nami!

(rzuca się w objęcia ojca).