Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/138

Ta strona została przepisana.

oczu. A kiedy wracała na górę, wyszedł z gabinetu, odprowadził ją do jej pokoju i uparł się, żeby jej rozpalić ogień na kominku. Przy drzwiach pocałował ją i rzeki bardzo cicho:
— Byłbym szczęśliwy, gdybym ci mógł zastąpić matkę, moje dziecko.
Przez sekundę przebiegło Noel przez myśl: — On wie! — ale pytający wyraz jego oczu przekonał ją, że ojciec nie ma o niczem pojęcia. Ach, gdyby wiedział; co za ciężar spadłby jej z serca! Odpowiedziała jednak równie spokojnie:
— Dobranoc, kochany tatusiu! — pocałowała go i zamknęła drzwi.
Usiadła koło kominka i wyciągnęła ręce nad małym, świeżo rozpalonym ogniem; wszystko w jej sercu było takie zimne i zlodowaciałe. Blask ognia padał na jej rysy, na głębokie cienie leżące pod oczyma, mimo dziecięcej krągłości policzków; na smukłe, blade ręce, na młodą postać, pełną delikatnego wdzięku. Za oknem była noc. Chmury goniły po niebie, przesłaniając co chwila księżyc, który znów stał w pełni.