Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/155

Ta strona została przepisana.

chlebem codziennym dla wszystkich. Straciłem kontakt z rodziną; są w Belgji. Nie wiem, co się z nimi dzieje.
— Tak mi przykro; i przykro mi też bardzo, jeżeli nie obchodzimy się z panem dość dobrze. Tak być nie powinno.
Wzruszył ramionami.
— Czego pani chce! My jesteśmy inni. A tego się nie wybacza. Pozatem, artysta jest zawsze samotny; ma o jedną skórę mniej, niż inni ludzie i widzi rzeczy, których inni nie widzą. Ludzie nie lubią, żeby ktoś był inny. Jeżeli pani kiedykolwiek w życiu postąpi inaczej, niż ogół, przekona się pani sama o tem, mademoiselle.
Noel czuła, że się rumieni. Czy odkrył jej tajemnicę? Oczy jego miały takie niesamowite, jasnowidzące spojrzenie.
— Czy pan niedługo skończy? — zapytała.
— Nie, mademoiselle, mógłbym rysować godzinami; ale nie chcę pani zatrzymywać. Zmarznie pani siedząc.
Noel wstała.
— Czy wolno mi obejrzeć?
— Naturalnie.
Szkic nie wydawał jej się bardzo podobny, — jak to zwykle bywa — ale ujrzała twarz, która ją dziwnie wzruszyła — twarz młodej dziewczyny, zapatrzonej przed siebie w coś, widocznego tylko dla jej oczu.
— Nazywam się Lavendie, — rzekł malarz; — mieszkamy z żoną tutaj — to rzekłszy podał jej wizytówkę.
Noel musiała odpowiedzieć:
— Nazywam się Noel Pierson; mieszkam razem z ojcem; oto adres — znalazła torebkę i wyciągnęła wizytówkę. — Mój ojciec jest proboszczem; czyby pan nas nie zechciał odwiedzić? Ojciec kocha nadewszystko muzykę i malarstwo.
— Będzie to dla mnie wielką przyjemnością — i może