Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/166

Ta strona została przepisana.

powiedział nam jeszcze swego zdania. Cóż pan myśli, monsieur?
Człowiek o wąskiej twarzy i wielkich oczach podniósł rękę do wysokiego czoła o żyłach nabrzmiałych jakby z bólu głowy, zaczerwienił się i zaczął mówić po francusku, tak, że Fort musiał słuchać z natężeniem, by zrozumieć.
— Dla mnie wszechświat jest nieograniczonym artystą, monsieur, który od wieków i po wieki wypowiada się w ciągle zmieniającej się formie, stara się zawsze stworzyć arcydzieło i prawie zawsze zawodzi. Dla mnie ten świat i wszystkie światy są — jak my sami i kwiaty i drzewa — małemi osobnemi dziełami sztuki, mniej czy bardziej doskonałemi, których błahe żywoty biegną swoim torem, aż wreszcie niszczeją, obracają się w proch i powracają znów do tego twórczego Artysty, od którego wypływa wiecznie nowa pobudka tworzenia. Zgadzam się ze zdaniem pana Lairda, jeżeli go dobrze rozumiem; ale zgadzam się również i z panią Laird, jeżeli ją dobrze pojąłem. Widzicie państwo, według mnie duch i materja są jednością, a może niema wcale żadnego ducha i żadnej materji, tylko poprostu rozwój i upadek i znowu rozwój, po wieki wieków; ale rozwój ten jest zawsze świadomy — artysta wypowiada się w miljonie wiecznie zmieniających się form; a upadek i śmierć, jak my to nazywamy, są odpoczynkiem i snem, odpływem, który zawsze dzieli dwie wzbierające falc, albo nocą, która przypada między dwoma dniami. Dzień następny różni się jednak zawsze do poprzedniego i jedna fala nie jest równa drugiej; w ten to sposób my sami i drobne kształty świata, te dziełka sztuki Odwiecznego Artysty, nie odnawiają się nigdy w tym samym kształcie, nigdy nie powtarzają się dwa razy — są zawsze świeże — świeże światy, świeże indywidualności, świeże kwiaty, wszystko świeże. Nie widzę w tem nicze-