Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/20

Ta strona została przepisana.

za piękno. — Pozostał przez chwilę bez ruchu, opanowany jakiemś dziwnem uczuciem szczęśliwej tęskności, graniczącej z melancholją. Wielkie piękno robiło zawsze na nim takie wrażenie. Tak mało tego piękna można było ogarnąć — a nigdy nie można się było dosyć niem nacieszyć. Któż to powiedział mu niedawno: — Umiłowanie piękna jest właściwie tylko instynktem płciowym, którego nic, prócz zupełnego połączenia, nie zadowoli. — Ach tak, Jerzy — mąż Gracji. Jerzy Laird! Mała zmarszczka zarysowała się między jego brwiami, jakby poczuł ukłucie ciernia. Biedny Jerzy! Ale właściwie wszyscy lekarze wyznają w głębi duszy materjalizm, choć mogą to być wspaniali ludzie. Świetny chłop, ten Jerzy, zapracowuje się na śmierć tam we Farncji. Nie można ich wszystkich brać zbyt poważnie. Zerwał gałązkę głogu i poniósł ją do nosa błyszczącego jeszcze od białej maści, której mu Noel nakazała używać. Wdychał słodką woń tych małych szorstkich listeczków i uczuł nagle dotkliwy ból w sercu. Odrzucił gałązkę i cofnął się. Precz z tęsknotą, precz z melancholją; w tak piękny poranek jak dziś, szkoda każdej chwili spędzonej w domu.
Była niedziela. Nie musiał mimo to odprawiać trzykrotnie mszy i nie musiał wygłosić przynajmniej jednego kazania. Ten dzień wypoczynku miał być tym razem również i dla niego prawdziwem świętem. Wyprowadzało go to prawie z równowagi. Przez zbyt długi czas czuł się, jak koń dorożkarski, któryby padł na ziemię, gdyby go ktoś odprzągł od dyszla. Zaczął się ubierać z determinacją i nie był jeszcze całkiem gotów, kiedy usłyszał pukanie do drzwi i głos Nolli:
— Czy mogę wejść, tatusiu?
W jasnoniebieskiej sukni z różą „Gloire de Dijon“ wpiętą w miejscu, skąd wykwitała jej lekko opalona na