Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/248

Ta strona została przepisana.

— Czemże było twe życie przez te wszystkie lata — ciągnęła gwałtownie dalej — jeśli nie ustawicznem tłumieniem namiętności! Wy mnisi chwytacie Naturę w sieci świętych słówek i staracie się przyćmić to, co dla każdego prostaka jest jasne jak słońce. Widzisz, ja nie tłumiłam namiętności, Edwardzie. W tem cała różnica.
— Czy jesteś przez to szczęśliwsza?
— Byłam; i będę znowu.
Nikły uśmiech zakwitł na wargach Piersona:
— Będziesz? — rzekł. — Miejmy nadzieję. Mamy odmienne sposoby patrzenia na życie, Leilo.
— O, Edwardzie! Nie bądź taki łagodny! Wydaje ci się zapewne, że taka istota, jak ja, nie może nigdy prawdziwie kochać?
Stał przed nią z głową spuszczoną; uświadomiła sobie nagle, że mimo całej jego naiwności i ślepoty, tkwiło w nim coś dla niej niedostępnego i niezrozumiałego. Zawołała więc:
— Byłam niegrzeczna dla ciebie. Przebacz mi Edwardzie! Jestem taka nieszczęśliwa.
— Był raz Grek, który mawiał: Bóg jest pomocą, którą człowiek człowiekowi nieść może. To nieprawda, ale to pięknie powiedziane. Dowidzenia, droga Leilo, i nie smuć się.
Uścisnęła jego rękę i odwróciła się ku oknu.
Stała tam i przyglądała się jego czarnej postaci poruszającej się na tle zalanej słońcem ulicy; na rogu kolo sztachet kościoła skręcił wbok. Szedł śpiesznie, bardzo wyprostowany; nawet jego sylwetka wywoływała wrażenie, że nie widzi, co się wkoło niego dzieje — lub że może patrzy w jakiś inny świat. Leila nie zdołała nigdy wyzbyć się ortodoksyjnych tradycyj, w jakich się wychowała, uznawała więc jego świętość, mimo, że ją niecierpliwił. Kiedy jej znikł z oczu, weszła do sypialni. To, co jej powiedział, nie było bynajmniej niespodzian-