Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/285

Ta strona została przepisana.

piętnaście — starczyłoby jej na nocleg w hotelu, gdyby zechciała. Ale bez pakunków — to tak wpadało w oko; może przecież równie dobrze przespać się tu w kącie jeśli zechce. Co robiły dziewczęta, które nie miały pieniędzy ani przyjaciół? Wtulona w kąt tej pustej, ponurej, pomalowanej na zielono sali, uświadomiła sobie po raz pierwszy, jak okrutne i ciężkie jest życie; nigdy, nawet przed porodem nie widziała tego tak jasno. Jakże szczęśliwa była teraz i dawniej! Każdy był dobry dla niej. Nie musiała borykać się ani z niedostatkiem, ani z żadnem prawdziwem niebezpieczeństwem. Ale dla kobiet — no i dla mężczyzn także — którzy nie mieli w nikim oparcia, którzy nie mogli liczyć na nic, tylko na własne ręce i zdrowie i szczęście, dla tych życie musiało być okropne. Ta dziewczyna z płonącemi oczyma — kto wie — może nie miała nikogo. A ludzie chorzy od urodzenia, a tysiące biednych kobiet — Noel odwiedzała czasem z Gracją takie biedaczki w uboższych ulicach parafji ojca — po raz pierwszy pojęła i odczuła, jak ciężkie musiało być ich życie. A potem stanęła jej raz jeszcze przed oczyma twarz Leili — Leili, którą okradła. Najgorsze było, że równolegle ze współczuciem i wyrzutami sumienia Noel czuła jakąś dziwną satysfakcję. Nie była winna, jeżeli nie kochał Leili, nie była winna, jeżeli kochał ją! A że ją kochał — wiedziała o tem! Świadomość, że ją ktoś kocha, była takiem pocieszeniem. Mimo to, wszystko było okropne! I ona była temu przyczyną! A jednak, nigdy nie uczyniła, ani nie powiedziała niczego, aby go ku sobie zwabić. Nie! była zupełnie bez winy.
Czuła się senna i zamknęła oczy. Zaczęło ją ogarniać stopniowo miłe uczucie, jakby opierała się o kogoś, wtuliwszy główkę w podtrzymujące ją ramię, tak, jak często jako mała dziewczynka opierała się o ramię ojca, kiedy w Walji, czy Szkocji wracali późnym wieczorem