Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/361

Ta strona została przepisana.

światłem Noel cichła coraz bardziej. Kiedy weszli zpowrotem do pokoju, pobiegła na górę do dziecka. Nie wróciła nadół; stanęła tylko przy oknie, wychylona tak, jak owej nocy w przeddzień odjazdu ojca. Noc była czarna, bezksiężycowa; przy świetle gwiazd mogła dojrzeć jedynie zamglony ogród, gdzie dziś nie pasła się żadna koza. Teraz, gdy pierwsze podniecenie minęło, nagłe odwiedziny Forta napełniły ją melancholijnem rozdrażnieniem. Wiedziała najdokładniej, poco przyjechał, wiedziała przecież zawsze. Z własnego stanu duszy nie zdawała sobie jasno sprawy; ale wiedziała, że przez ostatnie tygodnie wahała się między jego wpływem, a wpływem ojca, słuchając jakby kolejno zaklęć obojga. Dziwnym trafem, prośby każdego z nich, zamiast zdobyć ją dla proszącego, pchały ją w ramiona przeciwnika. Czuła, że musi się w końcu udać pod opiekę jednego, lub drugiego; myśl, że na całym świecie nie było dla niej innego schronienia, upokarzała ją. Szaleństwo tej jednej nocy w starem Opactwie miało najwidoczniej władzę kierowania calem jej przyszłem życiem. Czemuż ta jedna noc, ten jeden czyn miał mieć tę niesamowitą moc pędzenia jej w tę lub tamtą stronę, w te lub tamte ramiona? Czy będzie rzeczywiście zawsze potrzebowała opieki? Kiedy tak stała pociemku, miała wprost uczucie, że podeszli do niej i są oboje za nią i zaczynają swe zaklęcia. Pragnęła odwrócić się i zawołać do nich: — Odejdźcie! Odejdźcie nareszcie! Nie potrzebuję żadnego z was; zostawcie mnie tylko w spokoju! — W tej chwili coś dotknęło jej szyi — może ćma? Przez chwilę nie mogła złapać tchu; przebiegło ją drżenie. Co za głupota!
Słyszała, jak otwierano tylne drzwi domu; męski, ściszony głos rzekł w ciemności:
— Kto jest ta młoda pani, co przychodzi na pole? Inny głos, głos jednej ze służących odparł: