Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/42

Ta strona została przepisana.

obecny. Musieli w zaciszu pędzić spokojne życie, w czasach kiedy Kościół był pełen potęgi i piękna, w czasach kiedy ludzie składali życie w ofierze za wiarę i wznosili wiekopomne świątynie ku chwale Bożej! Co za zmiana wobec dni dzisiejszych, dni gorączkowego pośpiechu, wiedzy, handlu, materjalnych korzyści i tej straszliwej wojny! Starał się czytać gazetę, ale pełna była okropności i nienawiści. — Kiedy się to skończy? — pomyślał. A pociąg odpowiadał zgrzytem rytmicznych podrzutów: — Nigdy, nigdy.
W Chepston wsiadł do przedziału żołnierz z kobietą o bardzo czerwonej twarzy i dziwnych, zapłakanych oczach; włosy miała w nieładzie, wargi poranione, jakby je zagryzała do krwi. Żołnierz robił też wrażenie znękanego i zrozpaczonego. Usiedli daleko od siebie na ławce naprzeciwko. Pierson czuł, że im przeszkadza, usiłował więc ukryć się za gazetą. Po chwili spojrzał w ich stronę. Żołnierz zdjął marynarkę i czapkę i wychylał się przez okno; kobieta siedziała dalej na brzegu ławki, pociągała nosem i wycierała twarz. Odpowiedziała wrogiemi oczyma na spojrzenie Piersona, wstała i pociągnęła męża za rękaw.
— Siadaj. Nie wychylaj się tak.
Żołnierz rzucił się zpowrotem na ławkę i spojrzał na Piersona:
— Pokłóciłem się trochę z żoną — rzekł przyjaźnie. — To mi działa na nerwy. Nie jestem do tego przyzwyczajony. Przebyła atak lotniczy — i od tego czasu całkiem jej się nerwy popsuły, prawda, stara? A mnie to zaraz wszystko idzie do głowy. Byłem ranny w głowę, wie pan, tracę szybko cierpliwość. Jeszcze coś złego zrobię, jeżeli ona ciągle będzie taka.
Pierson spojrzał na kobietę, ale oczy jej były jeszcze wrogie. Żołnierz podał mu paczkę papierosów. — Niech pan weźmie, sir, — powiedział. Pierson wziął papiero-