Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/64

Ta strona została przepisana.

tam i dziś, choć na trawie pod nią niema już kochanków! W wyobraźni Noel. Cyryl był teraz jedynie bronzowym atomem w tej kłębiącej się bronzowej ludzkiej powodzi, płynącej do olbrzymiego bronzowego morza. Nie umiała go sobie inaczej wyobrazić. Wspomnienie okrutnych chwil na peronie, kiedy szukała i szukała w maszerującym lesie jednego drzewa, stało jej ustawicznie przed oczyma, jakby wypalone ogniem. Zgubiła Cyryla, nie była w stanie go odszukać pośród rojowiska tysięcy innych postaci. Pomyślała nagle: — A on
— on stracił mnie także; nigdy nie widział mnie w domu. Nigdy nie widział mnie w Londynie; nie będzie sobie mógł mnie wyobrazić! Istnieje tylko przeszłość, tylko przeszłość — dla nas obojga. Czy jest jeszcze na święcie ktoś równie nieszczęśliwy?
— Odgłos miasta — turkot kół, mijające kroki, gwizdy, rozmowy, śmiech — zdawały się odpowiadać z obojętnością: — Nikt. — Spojrzała na zegarek; miał fosforyzujące wskazówki tak samo, jak zegarek Cyryla. Zielonkawe światło wskazywało pól do jedenastej. Wstała przerażona. Pomyślą, że zabłądziła, że ją przejechano, lub jakieś inne głupstwo! Nie mogła znaleźć wolnej taksówki, zaczęła więc iść piechotą, niepewna drogi w nocy. Wkońcu zatrzymała policjanta i zapytała:
— Przepraszam pana, którędy zajdę do Bloomsbury; nie mogę znaleźć taksówki. — Człowiek popatrzył na nią i namyślał się chwilę; potem rzekł:
— Czekają teraz przed teatrem — i znowu na nią popatrzył. W końcu coś ruszyło się w jego mechaniźmie myślowym:
— Idę właśnie w tę stronę, panienko. Jeżeli panienka chce, może panienka iść ze mną. — Noel przyłączyła się do niego.
— Ulice nie wyglądają tak, jak powinny — rzekł po-