Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/128

Ta strona została przepisana.

każdym razem, że wybiła ostatnia godzina ich współistnienia.
W nocy zarzucała mu żona często ręce na szyję i wołała:
— O, Jo, ile cierpisz przeze mnie! — Powtarzało się to setki razy.
Wyciągnął rękę i niepostrzeżenie wsunął do kieszeni brzytwę swoją do golenia.
— Nie mam prawa tu pozostawać. Muszę zejść zpowrotem nadół! — pomyślał — i, niewidziany przez żonę, powrócił do ogrodu.
Mała Holly tronowała na kolanach dziadka, wziąwszy w posiadanie jego zegarek; Jolly, cały purpurowy z wysiłku, usiłował wykazać, że potrafi stać na głowie. Pies Baltazar, przysunąwszy się jak mógł najbliżej do stołu z zastawą herbatnią, pochłaniał ślepiami smakowicie pachnące ciasto.
Jolyon młodszy poczuł złośliwą chęć przerwania wesołej ich zabawy.
Z jakiej racji ma ojciec jego przychodzić do nich i wzburzać do tego stopnia jego żonę? Nic dziwnego, że jest to dla niej wstrząśnienie po tylu latach! Powinien był wiedzieć o tem; powinien był uprzedzić ich. Czy zdarzyło się jednak, aby któremu z Forsytów przyszło kiedykolwiek na myśl, że jego postępowanie może zranić kogokolwiek? Nie, stanowczo, ojciec postąpił źle.
Pod wpływem tych rozważań krzyknął szorstko na dzieci i kazał im iść na górę na herbatę. Spłoszone maleństwa, które nigdy nie słyszały ojca, przemawiającego do nich tak surowym tonem, zerwały się i pobiegły, trzymając się za ręce, ale mała Holly odwróciła się i spojrzała raz jeszcze poza siebie.
Jolyon-syn nalał ojcu filiżankę herbaty.
— Żona moja nie czuje się dobrze dzisiaj — rzekł, zdając sobie w zupełności sprawę, że ojciec zrozumiał