Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/162

Ta strona została przepisana.

Rzuciwszy przelotnie okiem na twarz Bosinney’a, dodał:
— Gdyby pan chciał być tylko trochę twardszym z pańskimi murarzami, ustąpiliby na pewno z cen. Gotowi wetknąć panu byle co, jeżeli pan nie będzie mocno trzymał ich w garści. Może pan obcinać im śmiało po 10% z wszystkiego. Mniejsza jeszcze, gdyby wypadło dodać jaką setkę czy coś takiego ponad umowę...
Ale Bosinney potrząsnął przecząco głową.
— Zdjąłem im już każdy szeląg, jaki się dało!
Soames odsunął stół gniewnym ruchem, aż arkusze porozsypywaly się po ziemi.
— Ładnie mnie pan urządził, niema co! — syknął.
— Mówiłem już przecież dziesiątki razy — odparł Bosinney ostro — że musi pan liczyć na dodatki. Uprzedzałem o tem!
— Wiem, wiem — mruknął Soames — nie byłbym też miał nic przeciwko przekroczeniu ustalonego kosztorysu tu i ówdzie o jakie dziesięć funtów. Nie mogłem jednak przypuścić, że „dodatki extra“ urosną u pana do siedmiuset funtów.
Stanowisko, zajęte przez obu mężczyzn w tej sprawie, przyczyniło się do wywołania bynajmniej nie małoważnego tego sporu. Z jednej strony architekt, zapalony do swojej idei, widzący już w marzeniu dom, który miał stworzyć i w którego piękno wierzył, denerwował się i rozdrażniał stawianemi mu przeszkodami, zmuszaniem go do użerania się o każdy grosz z robotnikami i dostawcami; z drugiej — Soames, niemniej szczerze dążący do tego, aby każdy szczegół, użyty do budowy, był w możliwie najprzedniejszym gatunku, nie chciał jednak zrozumieć, że przedmiotu wartości trzynastu szylingów nie można dostać za dwanaście.
— Żałuję, że wogóle podjąłem się roboty dla pana — wybuchnął nagle Bosinney. — Sterczy pan tu wciąż po