Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/168

Ta strona została przepisana.

niego zagadką i zagadką pozostała dla niego w dalszym ciągu...
Bosinney czekał na niego u wrót. I jego czerstwa, przystojna twarz przybrała dziwnie tęskny, a mimo to promieniejący szczęściem wyraz, jakgdyby niebo wiosenne i przepojone rzeźwiącemi zapachami powietrze darzyło go zapowiedzią niewypowiedzianej błogości. Soames spojrzał na czekającego. Co się stać mogło chłopcu, że miał taką rozanieloną minę? Na co czekał z tym uśmiechem na ustach i błyskiem rozradowania w oczach? Soames nie mógł wiedzieć, na co Bosinney czekał, stojąc na progu wzniesionego przez siebie domu i wdychając pełną piersią fale pachnącego kwiatami powietrza. I znów poczuł się nagle onieśmielonym wobec tego człowieka, którego zwykł przecież lekceważyć. Pośpieszył do wnętrza budowli.
— Jedynym kolorem odpowiednim na te dachówki — usłyszał głos mówiącego do niego Bosinney’a — byłby rubinowy z szarawym odcieniem, aby sprawiać wrażenie przejrzystości. Chciałbym wiedzieć, co pani Irena na to powie. Zamówiłem purpurowe skórzane zasłony do drzwi, prowadzących na wewnętrzny dziedziniec; dzięki złagodzeniu kremowej białości tapet salonowych otrzymamy pożądany efekt. Zadaniem wewnętrznej dekoracji jest dążenie do osiągnięcia tego, co nazywam istotą czaru.
— Uważa pan, że żona moja posiada taki czar?
Bosinney wykręcił się od dania odpowiedzi na dziwne to pytanie.
— Należałoby urządzić w pośrodku dziedzińca klomb irysów.
Soames uśmiechnął się z miną pewną siebie.
— Wstąpię do Baech’a poszukać czegoś odpowiedniego — rzekł.