Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/192

Ta strona została przepisana.

mówiąc bez końca? Znów puścili się naprzód. Zgromiła go porządnie, niema co do tego najmniejszej wątpliwości. Cóż to dziwnego?... Za podobny dom!... Wielka, brzydka landara! Nie dom, do jakiego on, Swithin, przywykł.
Spojrzenie wypełzłych, nieruchomych jego źrenic utkwiło uporczywie w obliczach obojga. Tak, ten młody chłopak dziwną ma minę!
— Na nic się to wszystko nie zdało — rzekł cierpko, wskazując palcem na dom. — Do licha z temi nowomodnemi wymysłami!
Bosinney patrzył na niego, jakgdyby nie słyszał jego słów. Swithin, mówiąc o nim potem z ciotką Hester, określił go, jako „dziwaka, mającego dziki sposób wlepiania oczu w ludzi — zarozumiały golec!“
Nie zaznaczył jednak, co leżało u podstawy psychologicznego tego wniosku. Może sklepione kopulasto czoło Bosinney’a, wystające jego kości policzkowe i podany naprzód podbródek, a może jakiś wyraz żądnego podniecenia w jego twarzy, z którym nie mogło pogodzić się Swithinowe poczucie spokojnego zadowolenia, jakie winno, zdaniem jego, cechować prawdziwego gentlemana.
Zasępiona twarz jego rozpogodziła się na wzmiankę o herbacie. Gardził zazwyczaj herbatą — to była dziedzina jego brata, Jolyona, który zarobił na niej moc pieniędzy — taki był jednak spragniony i taką miał gorycz w ustach, że gotów był wypić cokolwiekbądź. Wielką miał ochotę użalić się przed Ireną na dolegający mu niesmak — Irena tak umiała zrozumieć każdego — czuł jednak, że byłoby to w złym guście; poprzestał więc na ściągnięciu języka i zwilżeniu go o podniebienie.
W rogu namiotu pochylał Adolf kocie swoje wąsy nad czajnikiem, w którym kipiała woda i który nagle pozostawił swojemu losowi, aby otworzyć butelkę szam-