Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/194

Ta strona została przepisana.

— Czy ją oddał? — odparł Swithin. — Widziałem tylko, jak się rzucił na nią, przypuszczając, że nie widzę tego.
Pani Small aż zachłysnęła się, tak przejęta, że nie mogła wymówić słowa.
— Ale ona sama nie zachęciła go niczem do tego — dodał Swithin, milknąc natychmiast i przenizal siostrę nawskroś spojrzeniem w sposób, który przeraził biedną panią Small. Nagle, przypomniało mu się, że w chwili, kiedy mieli wsiadać do faetonu, aby ruszyć w drogę powrotną, Irena podała po raz drugi rękę Bosinney’owi i zatrzymała ją w jego uścisku... Zaciął zamaszyście konie batem, pragnąc jak najrychlej mieć towarzyszkę wyłącznie znów dla siebie. Nie mógł widzieć jej twarzy w tym momencie — trzymała głowę opuszczoną na pierś.
Istnieje nieznany Swithinowi obraz, przedstawiający mężczyznę, siedzącego na skale, a obok niego, pogrążoną w spokojnej, zielonej wodzie, nimfę morska, leżącą na plecach i trzymającą rękę na obnażonej piersi. Na twarzy jej igra półuśmiech bezkresnego poddania się i tajemnego upojenia. Siedząca obok Swithina Irena uśmiechała się w ten sam bodaj sposób.
Kiedy, podniecony szampanem, znalazł się wreszcie w upragnionem wyłącznem jej towarzystwie, wywnętrzył się przed nią z wszystkich swoich bolączek: z żalu do nowego kucharza klubowego, którego produkcje przytłaczająco wpływały na jego trawienie; z kłopotów z powodu domu na Wigmore Street, którego łotr administrator zbankrutował z winy szwagra swojego, domagającego się nieustannej jego pomocy — jakgdyby pierwszym obowiązkiem człowieka nie było pamiętać o samym sobie; wspomniał nawet o własnej głuchocie i o bólu, jaki mu dokuczał często w prawym boku. Słuchała ze spuszczonemi powiekami. Swithin pewien był, że to opis jego trosk i cierpień wprawił ją w tak