Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/195

Ta strona została przepisana.

głęboką zadumę, tem większą też odczuwał litość nad samym sobą. A jednak świadom był, że w tej chwili, w bogatem swojem futrze, w kapeluszu nasadzonym nieco na bakier, powożąc na koźle faetonu, w którym siedziała piękna kobieta, musi wyglądać bardziej dystyngowanie, niż kiedykolwiek.
Jakiś kupczyk wszelako, wiozący swoją dziewczynę na spacer niedzielny, zdawał się mieć o własnej osobie to samo mniemanie. Mizerak ten zacinał swojego osiołka, zmuszając go do galopowania tuż obok faetonu, sam zaś siedział, wyprostowany jak figura woskowa na podskakującym swoim wózku, pompatycznie opierając podbródek na czerwonej chustce, zupełnie jak Swithin na wytwornym swoim krawacie. Dziewczyna jego, okręciwszy szyję puszystem boa z powiewającemi poza nią na wietrze końcami, małpowała elegancką damę. Jej kawaler, wymachujący biczyskiem, do którego przywiązany był kawałek sznurka, wyraźnie naśladował wielkopańskie Swithinowe trzaskanie z bata, szczerząc równocześnie do swojej panny zęby w sposób dziwnie przypominający banalny uśmiech, z jakim Swithin patrzył na swoją damę.
Jakkolwiek przez czas jakiś nie dostrzegał on obecności niskiej tej kreatury, miał jednak wrażenie, że ktoś pozwala sobie kpić z niego. Zaciął mocniej klacz, obydwa pojazdy zrównały się jednak z sobą i fatalnem zrządzeniem pędziły naprzód jeden obok drugiego. Żółta, nadęta twarz Swithina spąsowiała; podniósł do góry bat, żeby śmignąć nim kupczyka, szczęśliwie jednak uratowała go od takiego zapomnienia o tem, co winien samemu sobie, specjalna opieka Opatrzności. Wóz, wyjeżdżający z wrót, spowodował zderzenie się faetonu i wózka, zaprzężonego w osła, koła jednego i drugiego zczepiły się wzajem, lżejszy wehikuł nie zdążył zahamować i został obalony.