Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/203

Ta strona została przepisana.

nie tych słuchów, tak samo jednak trudno mu było to uskutecznić, jak wyobrazić sobie samego siebie jako ofiarę jednej z owych tragedyj, o jakich czytywał w prasie codziennej. Nie był w stanie. Nie, nie może to mieć żadnego znaczenia. Głupie brednie i nic więcej. Irena nie żyje z Soamesem tak dobrze, jak powinnaby, ale jest kochanem, dobrem stworzeniem; tak, kochanem, dobrem stworzeniem!
Jak wcale nie małoznaczna większość mężczyzn, gardził i James zajmującemi ploteczkami, często powtarzał, oblizując przytem smakowicie wargi.
— Tak, tak, ona i młody Deson; podobno są oboje razem w Monte Carlo!
Nigdy wszelako nie uderzyło go właściwe znaczenie podobnych spraw — ich przeszłości, ich stanu obecnego czy też ich przyszłości. Co się pod niemi istotnie kryje, jakie męki i porywy złożyły się na ich wytworzenie, jaka, działająca powolnie, a mimo to zwyciężająca wszystko potęga kieruje zaledwie dostrzegalnie z poza faktów losami swoich ofiar — wszystko to nie dochodziło do jego świadomości, ujmującej jedynie nagie fakty, z zabarwieniem czasem plugawem, naogół okraszone miłym pieprzykiem. Nie miał zwyczaju ani potępiania, ani chwalenia, wyciągania wniosków czy uogólniania podobnych wypadków; poprostu słuchał z zaciekawieniem i powtarzał, co słyszał, znajdując takie same w tem upodobanie, jak w raczeniu się przed posiłkiem kieliszkiem sherry czy wódki.
Teraz jednakże, kiedy coś podobnego — raczej głuche o tem wieści, napomknienia bodaj — dotyczyły jego samego osobiście, dostrzegał je jak przez mgłę jeno, a mimo to wypełniały mu one usta przykrym, tłoczącym, zapierającym nieledwie dech smakiem.
Skandal! Możliwość skandalu!
Jedynie powtarzanie wyrazu tego samemu sobie