Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/218

Ta strona została przepisana.

i że, jakkolwiek niewątpliwie grunt nie należy do niego, ma prawo zatrzymać go i powinien to uczynić. Mocodawca jego poszedł za tą radą i przedsięwziął kroki niezbędne do tak zwanego przez marynarzy „rozpięcia w tym kierunku żagli“.
Soames miał opinję prawnika, udzielającego mądrych rad, mówiono1 też o nim:
— „Idźcie do Forsyta-juniora — tęga głowa!“
Soames dumny był z tej swojej opinji.
Przemawiała też na jego korzyść wrodzona jego usposobieniu ponurość; nie istniało nic bardziej obliczonego na sprawianie na klijentach — zwłaszcza na klijentach ze sfer posiadających (Soames nie miał innych) wrażenia, że mają do czynienia z rozumnym człowiekiem, z człowiekiem, na którym mogą polegać. Soames był w istocie rozumny. Tradycja, doświadczenie, wychowanie, odziedziczone skłonności, wrodzona przezorność — wszystko to składało się na całokształt zawodowej sumienności, nieugiętej wobec pokus, bowiem znajdującej mocne oparcie w głęboko zakorzenionym w jego naturze lęku przed ryzykiem. Jak mógł upaść, skoro cała jego duchowa istota odwracała się ze wstrętem od okoliczności, umożliwiających upadek — człowiek przykuty do gruntu pod swojemi stopami nie może upaść.
Dlatego też niezliczeni owi Forsytowie, którzy przy załatwianiu niezliczonych tranzakcyj, związanych z wszelkiego rodzaju własnością (nie wyłączając stosunku do prawowitych małżonek i żon z lewej ręki), zasięgać musieli rad rozumnego i pewnego człowieka, uważali za bezpieczne i zarazem korzystne powierzanie swoich spraw Soamesowi. Przemawiał nawet za nim pewien lekki odcień butnej zarozumiałości, połączonej ze skrupulatnem wygrzebywaniem wszelkich precedensów — człowiek niezdający sobie dokładnie sprawy ze stanu rzeczy, nie pozwoli sobie na butną zarozumiałość!