Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/219

Ta strona została przepisana.

Był faktycznym szefem biura obrończego, jakkolwiek bowiem James przychodził prawie codziennie, żeby „samemu dopilnować“ biegu spraw, niewiele więcej już teraz jednak robił poza tem, że siedział na swoim fotelu, założywszy nogę na nogę i wprowadzał tylko zamęt do rozstrzygniętych oddawna kwestyj, poczem odchodził do domu. Bustard, trzeci wspólnik, był tępakiem, posłusznie wykonywającym znaczną część pracy, nigdy wszelako nie pytanym o zdanie.
Soames pracował tedy ze skupieniem w dalszym ciągu nad swoją obroną. Kłamstwem byłoby atoli utrzymywać, że pracował ze spokojną głową. Dręczyła go świadomość zakłócających cały bieg jego życia trudności i przeszkód, o których myśl zatruwała mu spokój od dłuższego już czasu. Usiłował przypisywać je przyczynom fizycznym — stanowi swojej wątroby — wiedział jednak, że to nie to.
Spojrzał na zegarek. Za kwadrans stawić się ma na Ogólnem Zebraniu Nowego Towarzystwa Kopalni Węgla — jednego z koncernów stryja Jolyona; spotka się z nim tam i pomówi z nim o Bosinney’u — nie jest jeszcze zdecydowany co o tej sprawie powie, coś jednak powie — w każdym razie nie wyśle odpowiedzi na list Bosinney’a przed pomówieniem ze stryjem Jolyonem. Podniósł się i ze zwykłą metodyczną dokładnością odłożył szkic swojej obrony. Wszedłszy do malej, ciemnej garderóbki, odkręcił światło, umył ręce kawałkiem brunatnego windsorskiego mydła i osuszył je zawieszonym tu stale ogólnym ręcznikiem. Potem zkolei przygładził szczotką włosy, z całą ostrożnością jednak, aby nie zamącić nieskazitelnej linji przedziału, zakręcił zpowrotem światło, wziął kapelusz i, zapowiedziawszy, że powróci o wpół do trzeciej, wyszedł na ulicę.
Nie było daleko do biur Towarzystwa Nowych Kopalni Węglowych na Ironmonger Lane, gdzie — a nie w wiel-