spraw, nie ma znaczenia. Może mi pan zaufać pod tym względem, panie Forsyte.
Zdarzyło się pewnego razu, że stryj Jolyon, obecny przy tego rodzaju powiedzeniu sekretarza, spojrzał na niego ostro i rzekł:
— Nie gadaj pan głupstw, panie Hemmings! Chce pan chyba powiedzieć, że to, co im jest wiadomo o stanie spraw, nie ma znaczenia!
Stary Jolyon nie znosił blagi.
Hemmings z błyskiem gniewu w oczach, ale pokornie uśmiechnięty, jak dobrze wytresowany pudel, odpowiedział z sztucznym wybuchem zachwytu:
— A, to pyszny kawał, świetny, daję słowo! Udało się stryjowi pańskiemu! Prawdziwie się udało!
Kiedy przy najbliższej okazji spotkał się z Soamesem, skorzystał z niej, aby powiedzieć mu:
— Nasz przewodniczący mocno się starzeje — nie mogę mu włożyć do głowy rozmaitych rzeczy; taki jest przytem uparty. Czegóż się jednak można spodziewać od człowieka z podobnym podbródkiem?
Soames skinął potakująco głową.
Każdy wiedział, że podbródek stryja Jolyona starczy za ostrzeżenie. Dzisiaj stary szczególnie był rozstrojony, pomimo uroczystego wyglądu, jak przystało na dzień Ogólnego Zebrania; Soames postanowił jednak pomówić z nim o Bosinney’u.
Na lewo od starego Jolyona usadowił się pan Booker. Mały ten człowieczek miał dzisiaj równie odświętną, uroczystą minę ogólno-zebraniową, jakgdyby wypatrywał jakiegoś specjalnie czułego akcjonarjusza. Najbliższym jego sąsiadem był głuchy dyrektor z wiecznym marsem na czole; dalej siedział stary pan Bleedham, bardzo układny, jakgdyby świadomy własnej wiedzy i wartości — mógł być pewien siebie, czując przyniesiony jak zawsze do sali obrad brązowy pakiet, ukryty pod
Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/221
Ta strona została przepisana.