Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/244

Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ VII.
POPOŁUDNIOWE ZEBRANIE U TYMA

Gdyby stary Jolyon, wsiadając do dorożki, wyrazi! się: — „Nie chcę wierzyć w całą tę gadaninę!“ — byłby wierniej daleko oddał swoje uczucia.
Wiadomość, że James i jego kobiety widzieli go w towarzystwie syna, wzbudziła w nim nietylko odruch niezadowolenia, jakiego doświadczał zawsze, ilekroć ktoś śmiał pokrzyżować jego plany, ale podnieciła zarazem utajoną w jego sercu, odwzajemnianą zresztą, wrogość w stosunku do brata. Wrogość naturalną, zrodzoną z drobnego jakiegoś współzawodnictwa w okresie wspólnego ich dziecięctwa, tak często pogłębiającą się i zaostrzającą w miarę upływających lat i, mimo że starannie ukrywaną, skrzętnie zarazem hodującą nasienie, zdolne wydać jak najbardziej gorzkie owoce.
Dotychczas nie istniało pomiędzy wszystkimi sześcioma braćmi wyraźniejsze uczucie wzajemnej nieprzyjaźni poza tem jedynie, jakie powodowała tajemna, zrozumiała wzajemna ich podejrzliwość, czy aby który z nich nie jest bogatszy od innych. W miarę zbliżającej się śmierci — jako końca wszelkich trudności i przeszkód życiowych — urastała podejrzliwość ta do szczytu zaciekawienia. Ztąd też pilne szukanie okazyj „zbliżenia się“ do wspólnego ich notarjusza, który nader przezornie zapewniał Mikołaja, iż nie ma pojęcia o wysokości dochodów Jamesa; to samo mówił Jamesowi o sprawach starego Jolyona; Jolyonowi o Rogerze, a Rogerowi o Swithinie, którego, natomiast, w sposób wielce drażniący wtajemniczał, że Mikołaj musi być bogatym człowiekiem. Jedynie Tym wykluczony był z obrębu tych dociekań, ile że majątek jego ulokowany był w nieulegających wątpliwości wartościach.
Teraz wszelako pomiędzy dwoma z nich przynajmniej