Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/256

Ta strona została przepisana.

gdyby go zanurzono w lnianym oleju, który oblepił ciemne jego wąsiki i mały dystyngowany zarys baczków. W danej chwili badał z trwożnem zainteresowaniem zapowiedź krosteczki, przewidując rychłe jej wyskoczenie przy nasadzie jego zlekka zagiętego, mięsistego nosa.
W tym samym mniej więcej czasie znalazł stary Jolyon pozostały jeszcze wolny fotel w obszernym salonie Tyma. Wejście jego wyraźnie przerwało rozmowę, co poznać można było po kłopotliwej ciszy, jaka zaległa nagle pokój. Ale ciotka Jula z dobrze znaną swoją dobrocią pośpieszyła załagodzić sytuację.
— Tak, Jolyonie — rzekła — mówiliśmy właśnie o tem, że od tak dawna nie byłeś już u nas. Nie powinno nas to jednak dziwić. Zajęty jesteś, naturalnie? James opowiadał nam właśnie, jak dużo ma się teraz kłopotów...
— Opowiadał? — odciął się starzec, patrząc ostro na Jamesa. — Nie miałoby się i połowy ich, gdyby każdy zajmował się własnemi tylko sprawami.
James, siedzący w głębokiej zadumie na wąskim foteliku, z którego kolana jego sterczały do góry, poruszył się niespokojnie, zmienił pozycję, przyczem jedną nogą nastąpił na kota, który, nieopatrznie umykając przed starym Jolyonem, obrał sobie schronisko przy jego fotelu.
— Cóż to, u licha, kota macie tutaj! — zawołał z oburzeniem, cofając pośpiesznie nogę, tonącą w miękkiem, puszystem futerku biednego stworzenia.
— Kilka — odparł stary Jolyon, rozglądając się po obecnych. — Przed chwilą nastąpiłem na jednego z nich.
Wszyscy dokoła zamilkli.
Wreszcie pani Small, zaciskając nerwowo ręce, ale udając przytem zupełny spokój, zapytała:
— Jakże się ma kochana nasza Juna?