Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/258

Ta strona została przepisana.

Słowa te wskrzesiły jednak w umyśle jego wizję owej | niedawnej, doniosłej, brzemiennej w wydarzenia przejażdżki, która była przedmiotem tylu rozmów, zamilkł więc na chwilę, stojąc z wytrzeszczonemi oczami, jakgdyby chcąc wrazić w umysły obecnych znaczenie wypowiedzianych przez siebie słów, poczem jednak, przypomniawszy sobie, że nic a nic go cała ta sprawa nie obchodzi, zwrócił się do starego Jolyona:
— Do widzenia, Jolyonie! Nie powinieneś wychodzić bez palta; złapiesz jeszcze reumatyzm, czy coś w tym rodzaju!
I, lekko potrąciwszy po drodze kota końcem obutej w lakierki stopy, wysunął z pokoju masywną swoją postać.
Po odejściu jego zerknął każdy z pozostałych ukradkiem na resztę obecnych, aby stwierdzić wrażenie, jakie wywarła na nich wzmianka o „przejażdżce“ — wyraz ten stał się sławnym i zyskał decydującą wagę, jako jedyna, oficjalna, aby tak się wyrazić, wiadomość, dotycząca mętnych, ponurych słuchów, jakie obiły się o uszy wszystkich członków rodziny, przywierając do ich języków.
Wpośród ciszy rozległ się krótki śmiech Eufemji, która, nie mogąc powstrzymać się, parsknęła:
— Bardzo jestem rada, że stryj Swithin mnie nie proponuje przejażdżki.
Na co pani Smallowa, chcąc uspokoić ją, a zarazem załagodzić popełnioną poruszeniem tego tematu niezręczność, odparła:
— Swithin lubi zabierać do swojego powozu osoby elegancko ubrane, których towarzystwo przynosić mu może zaszczyt. Nie zapomnę nigdy przejażdżki, na jaką mnie zabrał. Było to prawdziwe przeżycie!
Jej pucułowata, okrągła, starcza twarz rozpromieniła