Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/273

Ta strona została przepisana.

Zdziwiony i zirytowany ubierał się pośpiesznie. Było już po dziesiątej; nie staną na miejscu przed jedenastą — dziewczyna oszalała chyba. Nie śmiał wszelako drażnić jej — wyraz jej twarzy przy obiedzie nie dawał mu spokoju.
Ciężkiemi hebanowemi szczotkami przygładzał włosy, dopóki nie lśniły w świetle jak srebro, poczem i on ukazał się w mrocznej klatce schodowej.
Juna czekała na niego na dole i oboje, nie zamieniwszy słowa, wsiedli do powozu.
Kiedy po zdającej się nie kończyć nigdy jeździć weszła do sali balowej w domu Rogera, ukryła z wysiłkiem pod maską stanowczej decyzji istną burzę zdenerwowania i wzruszenia. Uczucie wstydu, że może być posądzona o tak zwane „bieganie za nim“, zagłuszała obawa, że Fil może nie przyjść, że może go jednak nie zobaczyć i w ten sposób na niczem spełznie jej postanowienie — nie wiedziała tylko, jak je wprowadzić w czyn — odzyskania go zpowrotem.
Widok sali balowej z jej błyszczącą posadzką, napełnił ją uczuciem radości i tryumfu, lubiła bowiem tańczyć i w tańcu fruwała, tak była lekka, niby zwiewny duch lotny. Napewno poprosi ją do tańca, a wówczas wszystko wróci pomiędzy niemi do dawnego stanu. Żywo rozejrzała się dokoła.
Widok Bosinney’a, nadchodzącego od strony oranżerji w towarzystwie Ireny, z wyrazem bezgranicznego wniebowzięcia na twarzy, zadał jej cios zbyt nagły. Nie widziano — nikt nie powinien być świadkiem — jej straszliwego zgnębienia, — nawet dziadek.
Położyła rękę na ramieniu starego Jolyona i szepnęła zaledwie dosłyszalnie:
— Dziaduniu, muszę wrócić do domu; czuję się niedobrze.