Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/286

Ta strona została przepisana.

świata, będącem zasługą dobrego i mądrego wynalazcy tego sposobu lokomocji. Głodomór architekcina może jechać z jego żoną — najzupełniej mu użycza tej przyjemności! Czując jednak, że język niezupełnie może okazać mu się posłusznym i głos nie będzie brzmiał zbyt pewnie, wołał powstrzymać się od mówienia; uśmiech tylko nie opuszczał pełnych jego warg.
Poszli wszyscy czworo w kierunku dorożek, czekających na nich na drugim końcu dziedzińca. Plan jego, podobnie jak wszystkie wielkie plany, cechowała brutalna prostota — będzie poprostu stał przy niej tuż blisko w chwili, kiedy wsiądzie do dorożki i momentalnie wskoczy za nią do środka.
Irena wszelako, stanąwszy przy dorożce, nie wsiadła do niej, lecz prześlizgnęła się zręcznie ku głowom końskim. Dartie nie był w tym momencie panem swoich nóg do tego stopnia, aby móc w porę podążyć za nią. Stała, pieszcząc chrapy jednego z koni, i ku wielkiemu niezadowoleniu Dartie’go, Bosinney znalazł się przy niej pierwszy. Odwróciła się i przemówiła coś do niego. Słowa „ten człowiek!“ obiły się o uszy Dartie’go, który stał uparcie przy stopniu dorożki w oczekiwaniu na jej powrót. Zdecydowany był użyć sprytnego wybiegu!
Tutaj, w świetle łatami, postać jego (niewyższa niż średniej wielkości), dobrze opięta białą wieczorową kamizelką, z lekkiem okryciem przewieszonem przez ramię, z różowym gwoździkiem, zdobiącym jego butonjerkę, z wyrazem pewnego siebie, wesołego zuchwalstwa prezentowała się najlepiej — prawdziwy, doskonały światowiec.
Winifreda siedziała już w swojej dorożce. Dartie’mu przyszło na myśl, że Bosinney musi dobrze mieć się na baczności, żeby nie oberwać porządnie. Nagle potrącił go ktoś tak silnie, że o mało nie rozciągnął go na drodze. Głos Bosinney’a syknął mu równocześnie do ucha: