Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/292

Ta strona została przepisana.

Jolyon-syn zamyślił się nad treścią tego listu tak głęboko i poważnie, że żona jego zauważyła tę zadumę i zapytała, co się stało.
— Nic — odpowiedział.
Przyjął za stałą zasadę nie wspominać nigdy w rozmowach z żoną o Junie. Mogłoby to zaniepokoić ją; Bóg wie, co gotowa pomyśleć. Pośpieszył tedy zatrzeć wszelkie zewnętrzne ślady swojego zakłopotania, tak samo jednak udało mu się to, jak udałoby się jego ojcu, odziedziczył bowiem całą przejrzystość starego Jolyona w sprawach, dotyczących drobnych podstępów domowego życia. Dlatego też pani Jolyonowa-młodsza, krzątając się dnia tego dokoła gospodarstwa, miała mocno zaciśnięte wargi i od czasu do czasu tylko rzucała na męża chyłkiem badawcze, przenikliwe spojrzenia.
W godzinach popołudniowych wyruszył Jolyon-syn do klubu z listem ojca w kieszeni, niezdecydowany jednak jeszcze, jak ma postąpić.
Wybadywanie człowieka co do jego zamiarów było mu szczególno niemile, a własne jego anormalne położenie podwajało jeszcze tę przykrość. Tak, to zupełnie w guście jego rodziny, w guście wszystkich tych ludzi, których znał i z którymi związane były jego losy, narzucanie człowiekowi tak zwanych przez nich swoich praw do niego, upodabnianie go do nich samych; tak zupełnie w ich duchu jest stosowanie swoich zasad handlowych do kwestyj czysto prywatnych!
I jak wyraźnie zdradzało całą istotę rzeczy zdanie, użyte przez ojca: — „Oczywiście, pod żadnym pozorem nie skompromitujesz Juny!“
A jednak list z osobistemi żalami, troska o Junę, groźba „pogruchotania kości“ takie są zrozumiale! Cóż dziwnego, że ojciec chce się dowiedzieć, jakie ma Bosinney zamiary, cóż dziwnego też, że jest taki rozsrożony?
Trudno odmówić żądaniu starego Jolyona. Ale dla-