Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/30

Ta strona została przepisana.

ongi tyle narobił wrzawy, przekreśliwszy swoją egzystencję opuszczeniem żony i dzieci, i ucieczką z cudzoziemką guwernantką. — Zresztą — dokończył śpiesznie — jeżeli mu się tak podoba, może sobie pozwolić. Stać go na to. Ciekawe, ile jej przeznaczy. Przypuszczam, że tysiąc funtów rocznie; komuż innemu miałby pozostawić swoje pieniądze?
Wyciągnął rękę, aby uścisnąć podaną sobie dłoń fertycznego, gładko wygolonego jegomościa, o zupełnie prawie łysej czaszce, z długim, przełamanym nosem, pełnemi wargami i zimnemi, szaremi oczami pod osłoną prostokątnych brwi.
— A, Nick, jak się masz? — odezwał się.
Mikołaj Forsyte przypominający wyglądem przedwcześnie przemądrzałego uczniaka, pośpiesznie trzepotliwym, ptasim niejako ruchem dotknął zimnej dłoni Jamesa końcami jeszcze zimniejszych bodaj palców i natychmiast cofnął je. Legalną zupełnie drogą zdobył znaczny majątek, prowadząc, jako dyrektor, handlowe jakieś przedsiębiorstwo.
— Mam się źle — mruknął niechętnie — chory byłem przez cały tydzień; nie mogę sypiać. Doktór nie umie powiedzieć dlaczego. Mądry z niego chłop; gdyby nie to, nie wzywałbym go; niewiele mam jednak z niego prócz rachunków za wizyty.
— Doktorzy! — wtrącił James, skwapliwie podejmując poruszony temat. — Miałem ich już wszystkich, ilu ich jest w Londynie, dla siebie i dla moich. Żadnego z nich pożytku; niepodobna niczego się od nich dowiedzieć. Weź chociażby Swithina. Dużo mu pomogli? Przyjrzyj mu się — grubszy niż kiedykolwiek, potwornie gruby. Tak go mordują, a mimo to nie mogą zmniejszyć jego wagi. Przyjrzyj mu się!
Swithin, wysoki, barczysty, bujnie rozrosły, z wypuczoną piersią niby odęty gołąb w upierzeniu jaskra-