Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/310

Ta strona została przepisana.

z zasady żadnego z zebrań Zarządu. Opuszczanie zebrań Zarządu byłoby jeszcze jednym dowodem starzenia się, a tego nie mógłby znieść zachłanny jego duch forsytowski.
Oczy jego w chwili pakowania teki skrzyły się, jak — gdyby lada chwilę miały buchnąć z nich płomienie gniewu. Tak skrzą się oczy małego uczniaka, przywabionego bójką, do jakiej chcą go wciągnąć towarzysze; powstrzymuje się jednak, odstraszony groźnemi przeważającemi siłami, jakie czuje przeciw sobie. Stary Jolyon powstrzymywał się również, hamując z mistrzowską, obecnie już słabnącą na sile umiejętnością panowania nad sobą gniew, którym burzył się na warunki swojego życia.
Otrzymał od syna niedorzeczny list, w którym chłopak dalekiemi ogólnikami usiłował wykręcać się od dania odpowiedzi na postawione mu wprost pytanie.
„Widziałem się z Bosinney’em — pisał. — Nie jest on wcale zbrodniarzem. Im więcej poznaję ludzi, tem więcej się przekonywam, że nigdy nie są ani zdecydowanie dobrzy, ani zdecydowanie źli — bywają tylko śmieszni, albo wzruszający. Ale ojciec napewno nie zgodzi się ze mną.“
Stary Jolyon nie zgadzał się z nim; uważał taki sposób wyrażania się za cynizm; nie doszedł jeszcze do tak starczego wieku, w którym Forsytowie nawet, wyzuci z iluzyj i zasad, żywionych przez całe życie wobec celów praktycznych, jakkolwiek nigdy w głębi duszy nie wierzyli w nie, nie doznający żadnych już rozkoszy cielesnych, odarci z resztek nadziei na przyszłość — przełamują krępujące ich dotychczas zapory powściągliwości i mówią rzeczy, o jakich możność wypowiadania nigdy sami nie mogliby się posądzać.
Może nawet i on nie wierzył bardziej niż syn, w istnienie jednostek „z gruntu złych“ i „bezwzględnie do-