Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/312

Ta strona została przepisana.

sobie jasno sprawę, jak rzeczy się mają — umiał trafniej i szybciej obserwować i dochodzić do konkluzyj, aniżeli większość ludzi — i, mając przed oczami przykład własnego syna, wiedział lepiej od wszystkich Forsytów jego rodu, że blady ten płomień osmala skrzydła mężczyzn, czy chcą czy nie chcą.
Zanim jeszcze Juna zaręczyła się, w owym czasie, kiedy obie, pani Soamesowa i ona, nierozłącznemi były towarzyszkami, widywał Irenę dość często, aby móc stwierdzić czar, jakim sidłała ona mężczyzn. Nie jest flirciarką, nie ma w sobie zalotności nawet — obu tych cech tak drogich sercu obecnego pokolenia, lubiącego mianować rzeczy miłemi, elastycznemi, niedość ścisłemi określeniami — mimo to jest niebezpieczna. Nie umiałby nawet powiedzieć dlaczego. Gdyby starano się wytłumaczyć mu, że jest to właściwość wrodzona niektórym kobietom — kusząca potęga, niepoddająca się własnej ich kontroli! — odpowiedziałby:
— Nonsens!
Irena jest niebezpieczna i na tem koniec. Nie zamierzał zagłębiać się nad tą sprawą. Wołał zamknąć na nią oczy. Jeżeli tak jest, to trudno — nie chce słyszeć więcej o tem — pragnie tylko uratować sytuację Juny i zwrócić jej utracony spokój ducha. Nie tracił wciąż jeszcze nadziei, że stanie się ona znów, jak dawniej, pociechą jego starości.
I dlatego napisał. Niewiele mu przyszło z otrzymanej odpowiedzi. Co się tyczy osiągniętych przez młodego Jolyona wyników jego wywiadu, streszczały się one faktycznie w jednem jedynem, dziwnem zdaniu:
— Widzę, że dał się on porwać prądowi.
Prądowi? Jakiemu prądowi? Do licha z tym nowomodnym sposobem wyrażania się!
Westchnął ciężko i złożył ostatni dokument do bocznej