Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/315

Ta strona została przepisana.

Wyjęła puszek do pudru i w chwili, kiedy szybko przesuwała go po twarzy i czole, oczy jej zamigotały znów tym samym niemiłym wyrazem zdawania sobie sprawy z rzeczywistości. Odłożywszy puszek, zatrzymała się na chwilę przed lustrem, krzywiąc w sztucznie przybranym uśmiechu swój wydatny, imponujący nos, podbródek (który nie był nigdy duży, a teraz zmniejszył się w miarę narastania szyi) i wąskie wargi z opuszczonemi ku dołowi kącikami ust. Szybko, aby nie zatracić pożądanego efektu, uniosła energicznie spódnice obiema rękami i zeszła nadół.
Spodziewała się tej wizyty od dłuższego już czasu. I do niej także doszły słuchy, jakoby miało coś nie być w porządku pomiędzy jej siostrzeńcem a jego narzeczoną. Nie widziała ani jego ani jej od szeregu tygodni już. Kilkakrotnie zapraszała Fila na obiad, stale jednak odpowiadał jej, że zbyt jest zajęty.
Zaniepokoiło ją to instynktownie, a posiadała w tych sprawach instynkt niezawodny. Powinna była być Forsytką; w pojmowaniu tego określenia przez młodego Jolyona zasługiwała na nie i posiadała niewątpliwie jego przywileje.
Powydawała zamąż swoje trzy córki w sposób, uważany przez ludzi za przewyższający ich zasługi, odznaczały się bowiem ową zawodową brzydotą, którą naogół znaleźć można jedynie pomiędzy żeńskiemi przedstawicielkami kandydatur do funkcyj społecznych. Nazwisko jej figurowało na listach członkiń komitetów niezliczonych organizacyj filantropijnych, związanych z Kościołem — wieczorków tanecznych, przedstawień teatralnych i went na dobroczynność — nigdy jednak nie uświetniała list tych swojem nazwiskiem, dopóki nie przekonywała się, że wszystko należycie jest zorganizowane.
Zdaniem jej, jak nie przestawała zaznaczać, każda