zabarwieniem, brzemiennem w nadciągające grzmoty, przypływała z południowej strony nieba i zwolna zasnuwała widnokrąg. Gałęzie drzew opadły nieruchome poprzez drogę bez najlżejszego poruszania się liści. Słaby zapach potu, parującego z rozprażonej sie ści końskiej, przepełniał zgęszczone powietrze; stangret i lokaj, wyprostowani nieruchomo na koźle, ukradkiem wymieniali urywane zdania, nie odwracając się wzajem ku sobie.
Kiedy wreszcie dojechali do domu, odetchnął James z ulgą; zacięte milczenie i nieprzenikniona sztywność siedzącej obok niego młodej kobiety, którą uważał zawsze za tak łagodną i ustępliwą, przerażała go.
Wysiedli z powozu przed wrotami domu, do którego weszli.
W hallu panował chłód i grobowa nieledwie cisza; po plecach Jamesa przebiegł dreszcz, pośpieszył też unieść ciężką skórzaną zasłonę, zawieszoną pomiędzy kolumnami, oddzielającemi hall od wewnętrznego dziedzińca.
W tej samej chwili zerwał mu się z ust mimowolny okrzyk zachwytu.
Urządzenie było istotnie w znakomitym guście. Matowo szkarłatne tafelki, sięgające od dołu ścian do podstawy okrągłego klombu wysokich irysów dokoła wielkiej głębokiej konchy z białego marmuru, wypełnionej wodą, w najlepszym były guście. Szczególnie zwłaszcza zachwycały go purpurowe skórzane kotary, zaciągnięte wzdłuż całej jednej strony, tworząc obramowanie ogromnego pieca z białych kafli. Środkowa część szklanego dachu odsunięta była i ciepłe powietrze zzewnątrz przenikało do wnętrza domu.
Stanął, z rękami założonemi za plecy, z głową odchyloną wtył i wciśniętą w wysokie, wąskie ramiona i przyglądał się linjom kolumn i deseniowi fryzu, biegnącego dokoła malowanych na kremowy kolor ścian pod kruż-
Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/328
Ta strona została przepisana.