korespondencję swoją z Bosinney’em, ażeby dokładnie się upewnić. Nie mogło być dwóch zdań co do tego — te czterysta, a w każdym razie trzysta pięćdziesiąt funtów obciążają wyłącznie architekta, niech więc radzi sobie z niemi jak chce; musi sam je pokryć.
Doszedłszy do ostatecznej tej konkluzji, spojrzał na żonę. Siedząc na zwykłem swojem miejscu, w rogu kanapy, obszywała kołnierzyk sukni koronką. Nie odezwała się do niego ani razu przez cały wieczór.
Podszedł do kominka i, stanąwszy przed nim, przyjrzał się swojej twarzy w umieszczonem nad niem lustrze.
— Nasz przyjaciel, Pirat, postąpił jak idjota. Ale będzie musiał zapłacić za swoją głupotę! Spojrzała na niego z pogardą i odparła:
— Nie rozumiem o czem mówisz!
— Zrozumiesz zaraz. Drobiazg, o którym podług ciebie nie warto mówić — czterysta funtów.
— Zamierzasz naprawdę kazać mu zapłacić je za ten wstrętny dom?
— Naturalnie.
— Wiesz przecież, że nie posiada żadnego majątku!
— Wiem.
— Jesteś więc nikczemniejszy jeszcze, niż przypuszczałam!
Soames odwrócił się od lustra i, biorąc ruchem automatycznym filiżankę z półki nad kominkiem, oplótł ją oburącz dłońmi, jakgdyby w modlitwie. Widział gwałtownie podnoszącą się i opadającą pierś Ireny, jej pociemniałe z gniewu oczy, puszczając też mimo uszu obrazę, zapytał spokojnie:
— Flirtujesz z Bosinney’em?
— Nie, nie flirtuję!
Oczy jej spotkały się z oczami męża, który odwrócił głowę. Ani wierzył jej, ani nie wierzył, czuł jednak, że zadaniem jej tego pytania popełnił błąd; nie znał nigdy
Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/332
Ta strona została przepisana.