Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/336

Ta strona została przepisana.

nie wierzył; nie mógł wyobrazić sobie, ażeby w tem tkwiła przyczyna jej postępowania — nie był w stanie zdobyć się na podobne podejrzenie.
Nie do zniesienia byłaby myśl o konieczności uczynienia małżeńskich jego praw dobrem publicznem. Nie uwierzy, o ile nie będzie miał najzupełniej namacalnych dowodów, nie widzi potrzeby zadawania sobie tego rodzaju katuszy. Rozumując w ten sposób, wierzył jednali w głębi duszy.
Światło księżyca oblało szarawem światłem jego postać, wtuloną pomiędzy stopień a ścianę klatki schodowej.
Bosinney kocha się w niej! Nienawidzi tego chłopaka, nie myśli też oszczędzać go. Ma prawo — i wykorzysta je — odmówienia zapłaty jednego grosza chociażby ponad dwanaście tysięcy pięćdziesiąt funtów, jako ponad ostateczny, ustalony w ich korespondencji limit. A raczej, zapłaci; tak — zapłaci i wystąpi sądownie o odszkodowanie. Odda sprawę w ręce Joblinga i Boultera. Zrujnuje tego żebraka, nieposiadającego własnego grosza! I nagle — drogą jakich skojarzeń?! — niema wszak żadnej łączności pomiędzy dwiema temi myślami! — przyszło mu do głowy, że i Irena także nie posiada pieniędzy. Oboje są żebrakami. Dziwną satysfakcję sprawiła mu ta myśl.
Ciszę przerwał odgłos słabego skrzypnięcia poza ścianą. Kładzie się więc nareszcie do łóżka! O!... Radosnych, rozkosznych marzeń!... Gdyby otworzyła teraz szeroko drzwi, nie wszedłby już do niej!
Ale wargi jego, skrzywione w gorzkim uśmiechu, drgnęły; zasłonił oczy rękami...
Nazajutrz o późnej godzinie popołudniowej stał Soames we wnęce okiennej jadalnego pokoju, ponuro wpatrzony w drzewa skweru.
Słońce ozłacało jeszcze wierzchołki platanów, których wielkie, jasne liście lśniły i kołysały się, poru-