Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/350

Ta strona została przepisana.

A Forsytowie? Jaki udział brali oni w tem stadjum ukrytej tragedji Soamesowej?
Mówiąc prawdę, niewielki, a bodaj żaden, jako że bawili wówczas wszyscy nad morzem.
Zamieszkując hotele, zakłady hydropatyczne, czy też zwykłe pensjonaty, kąpali się codziennie i wchłaniali w płuca zapas ozonu, który starczyć im miał na całą zimę.
Każda sekcja w obranej przez siebie winnicy hodowała, zrywała, wyciskała i ściągała do butelek grona ulubionego powietrza morskiego.
Początek września był początkiem ich powracania na zimowe leże.
W czerstwem zdrowiu i w natłoczonych wagonach, z mocnemi rumieńcami na policzkach, powracali codziennie z rozmaitych stacyj klimatycznych. Następnego zaraz rana zabierali się wszyscy zpowrotem do rozmaitych swoich zajęć.
W najbliższą niedzielę salon Tyma przepełniony był od lunchu do obiadu.
W szeregu innych ploteczek, nazbyt licznych i interesujących, ażeby można było opowiedzieć je, wspomniała pani Septymusowa Small, że Soames i Irena nie wyjeżdżali nigdzie.
Obcej względnie osobie przypadła rola dostarczycielki następnego zkolei, podniecającego ciekawość, szczegółu informacyjnego.
Zdarzyło się, że pewnego popołudnia w końcu września, najserdeczniejsza przyjaciółka Winifredy Dartie, pani Mac Ander, używając zaleconego jej przez lekarza ruchu w postaci przejażdżki na rowerze w Richmond Parku, w towarzystwie młodego Augusta Flipparda, spotkała Irenę i Bosinney’a, powracających z paprociowych zarośli w stronę Sheen Gate.
Może biedna kobiecinka była spragniona, pedałowała