Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/374

Ta strona została przepisana.

sona, a zwłaszcza, że zapłacił za nie moc pieniędzy. Często mawiał też do Juny z rodzajem wzgardliwego rozczarowania:
— O, wiem, że ty nie dbasz o nie! Nie są one w guście rzucających się w oczy, pstrych świecidełek, któremi ty i twoje przyjaciółki umiecie się zachwycać, a przecie zapłaciłem za nie siedemdziesiąt funtów!
Nie należał do ludzi, ulegających spaczonym cudzym gustom, o ile miał solidne podstawy uważania własnego za zdrowy i słuszny.
Pierwszą rzeczą, jaką przedsięwzięła Juna po powrocie do domu, było udanie się do ciotek, mieszkających u stryja Tyma. Udawała przed samą sobą, że pójście jej do nich i rozweselenie staruszek zdaniem sprawy z odbytej podróży jest jej obowiązkiem; w rzeczywistości wszelako poszła, nie mogąc znaleźć innego miejsca, gdzie, dzięki zręcznemu krążeniu dokoła właściwego przedmiotu, czy nieopatrznie rzuconej przez ciotki okolicznościowej uwadze, dowie się czegoś o Bosinney’u.
Przyjęły ją bardzo serdecznie. — Jak się ma drogi jej dziadunio? Nie widziały go od maja już! Biedny stryj Tym ma się wciąż bardzo nieszczególnie, miał mnóstwo kłopotów z przewodami kominowemi w swojej sypialni; robotnik-niedołęga puścił sadze na pokój! Wyprowadziło to stryja Tyma ostatecznie z równowagi!
Juna przesiedziała u nich parę godzin, w nieustannym przez cały ten czas strachu, a zarazem namiętnem pragnieniu usłyszenia z ich ust wieści o niewiernym narzeczonym.
Ale poczucie obowiązku dyskrecji, z którego sama nie umiała sobie zdać sprawy, sparaliżowało zdolność mówienia pani Smallowej, która ani sama nie uroniła słówka w tej materji, ani też nie zadawała Junie żadnych pytań o Bosinney’a. Doprowadzona do ostatecznej despe-