Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/376

Ta strona została przepisana.

— dodała pani Baynesowa — to okropne dla niego, wie pani — nie ma wcale pieniędzy — położenie jego jest wprost rozpaczliwe. Nikt z nas nie ma naturalnie możności dopomóc mu. O ile mi mówiono, lichwiarze nie zechcą mu pożyczyć, o ile nie przedstawi gwarancji; a jakąż może dać gwarancję? Nie ma żadnej, absolutnie żadnej.
Tusza zacnej damy znacznie ostatnio się powiększyła, co tembardziej jej dokuczało, że znajdowała się w kulminacyjnym punkcie rozgardjaszu, związanego z sezonem jesiennym; biurko jej zawalone było literalnie programami rozmaitych filantropijnych zabaw i went. Spojrzała wymownie na Junę szaremi swojemi, papuzio-okrągłemi oczami.
Nagły rumieniec, jaki oblał skupioną twarz młodej dziewczyny — jakgdyby olśniła ją w tym momencie iskra nadziei — nagła słodycz jej uśmiechu stawały często w następstwie, po latach jeszcze, w pamięci lady Baynes (Baynes otrzymał tytuł szlachecki po wybudowaniu przez niego publicznego Muzeum Sztuki, które tyle stworzyło posad dla urzędników i oficjalistów, a tak mało dostarczyło przyjemności klasom pracującym, mającym głównie z niego korzystać).
Pamięć nagłej tej, tak żywej i prawdziwie wzruszającej przemiany, przypominającej nagle rozwarcie się kielicha kwiatu, albo pierwszy promień słońca po długotrwałej zimie, a także pamięć wszystkiego, co nastąpiło potem, narzucała się często lady Baynes w sposób niewytłumaczony i wielce niepożądany w chwilach, kiedy umysł jej zajęty bywał najpoważniejszemi sprawami.

W popołudniowych godzinach tego samego właśnie dnia, w którym młody Jolyon byt świadkiem spotkania w Botanicznym Ogrodzie, odwiedził stary Jolyon biuro swoich radców prawnych, Forsyta, Bustarda i Forsyta