Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/384

Ta strona została przepisana.

Jolyon-syn powrócił wreszcie, zadowolony z dokonanej tego dnia pracy i odświeżony szeregiem spędzonych na powietrzu godzin. Dowiedziawszy się, że ojciec jest w saloniku, zapytał bezzwłocznie, czy żona jego jest w domu, a kiedy powiedziano mu, że jeszcze nie przyszła, odetchnął z uczuciem ulgi. Po starannem odłożeniu przyborów swoich do malowania do małej, ukrytej w sionce, szafki, wszedł do pokoju.
Z cechującą go zawsze stanowczością przystąpił stary Jolyon odrazu do głównej sprawy.
— Jo, zmieniłem mój sposób rozporządzenia się majątkiem — rzekł. — Będziesz mógł żyć trochę szerzej na przyszłość. Wyznaczam ci od teraz już tysiąc funtów rocznie. Juna dostanie po mojej śmierci pięćdziesiąt tysięcy, a ty resztę. Słuchaj, ten twój pies psuje wam cały ogród. Nie trzymałbym psa, gdybym był na twojem miejscu!
Pies Baltazar, który rozłożył się na samym środku gazonu, badał pilnie swój ogon.
Jolyon-syn spojrzał na zwierzę, widział je jednak tylko przez mgłę, jaką zaszły mu oczy.
— Na ciebie wypadnie coś około stu tysięcy, mój chłopcze — dodał stary Jolyon. Przyszło mi na myśl, że lepiej będzie, jak się dowiesz o tem już teraz. Nie liczę już w moim wieku na długi żywot. Nie będziemy więcej mówili o tej sprawie. Jak się ma twoja żona? Pokłoń jej się serdecznie ode mnie.
Młody Jolyon położył rękę na ramieniu ojca, że zaś żaden z nich obu nie wymówił ani słowa więcej, zakończył się na tem cały incydent.
Po odprowadzeniu ojca do dorożki powrócił młody Jolyon do saloniku i stanął przy oknie na tem samem miejscu, gdzie przed chwilą stał jego ojciec i skąd patrzył na mały ogródek. Próbował uzmysłowić sobie, czem właściwie jest dla niego ta zmiana i, jako Forsyte,