Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/390

Ta strona została przepisana.

Niedaleko Soamesa jakaś postać wyraźnie wszelako czekała na kogoś przy wejściu na stację.
Żebrak, może zakochany, o którym każdy Forsyte niezmiennie myśli:
— Biedak! Wygląda, jakgdyby przez wielkie przechodził opały!
Współczujące ich serca żywszem na chwilę biły tętnem na widok biedaka tego, czekającego z widocznym niepokojem wpośród mgły; nie przeszkadzało im to jednak mijać go spiesznie, rozumieli bowiem, że cały swój czas i wszelkie zasoby pieniężne muszą poświęcać na łagodzenie własnych bolączek i trosk.
Jedynie policjant, patrolujący ruch uliczny, zwracał od czasu do czasu baczniejszą uwagę na postać czekającego, któremu rondo miękkiego kapelusza nawpół osłaniało posiniałą z zimna, chudą i wymizerowaną twarz; tak samo chuda, przejrzysta jego ręka przesuwała się tu i owdzie chyłkiem po tej twarzy, jakgdyby ruchem tym mogła spędzić z niej niepokój i troskę, a może też dodać czekajęcemu odwagi i wznowić powziętą przez niego decyzję czekania. Ale czekający żebrak czy zakochany (niezależnie od tego, czy był jednym czy drugim) przywykł widocznie do zaciekawiania swoją osobą policjanta, a może zbyt przejęty był własnym niepokojem, ani się bowiem poruszył. Uparty wielbiciel (o ile był to istotnie wielbiciel) zżyty był znać z długiem wyczekiwaniem, z niespokojnem wypatrywaniem, z wystawaniem na zimnie i wilgoci, żyjąc jedyną tylko myślą ujrzenia wreszcie ukochanej! Szaleniec! Mgły trwają do wiosny; należy być przygotowanym na deszcze i śniegi; a pociechy znikąd; dręczący strach, o ile zdecyduje się ona, ubłagana przez niego, wyjść na ulicę; niemniej dręczący, o ile skłoni ją, aby została w domu.
— Dobrze mu tak; dlaczego nie umie urządzić się lepiej?