Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/391

Ta strona została przepisana.

Tak powie każdy szanujący się Forsyte. Gdyby jednak trzeźwy ten obywatel mógł zajrzeć na dno duszy kochanka, czekającego na chłodzie i slocie, powiedziałby może:
— Tak, biedaczysko; nietęgo musi mu się dziać!
Soames wsiadł do swojej dorożki, spuścił okna i powlókł się wzdłuż Sloane Street, a potem wzdłuż Brompton Road, i wreszcie stanął w domu o piątej.
Żony nie zastał. Wyszła o kwadrans przed jego przybyciem. O tak późnej porze, podczas straszliwej tej mgły?!
Usiadł przy ogniu kominkowym w jadalni, pozostawiwszy drzwi otworem, próbując przejrzeć wieczorne gazety. Książki nie byłby w stanie czytać — jedynie gazety mogły dać mu narkotyk na znieczulenie dojmujących jego trosk. Zwykłe, poruszane stale w gazecie tematy i nowiny dały mu w istocie nieco ukojenia.
„Samobójstwo aktorki!“ „Poważna niedyspozycja męża Stanu!“ (chroniczny pacjent). „Rozwód oficera!“ „Pożar w kopalni węgla!“ — przeczytał wszystko od deski do deski. Trochę mu to czytanie ulżyło — recepta, zapisana przez największego z wszystkich doktorów — wrodzone nasze upodobanie.
Była już prawie siódma, kiedy nareszcie usłyszał kroki wchodzącej Ireny.
Pod wpływem dręczącego niepokoju z powodu jej niezrozumiałego wyjścia o tak późnej porze i w taką mgłę zbladło znaczenie incydentu ostatniej nocy. Teraz wszelako, kiedy Irena była znów w domu, powróciła pamięć jej rozpaczliwego łkania; strach ogarnął go na myśl spotkania się z nią.
Była już na schodach; szare jej futrzane palto zwisało do kolan, w wysoko podniesionym kołnierzu kryła się prawie jej twarz, osłonięta gęstym wualem.