Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/394

Ta strona została przepisana.

jednem z okien przebiegającego pociągu. Była to pani Soamesowa — George wyczuł w tem odkrycie coś szczególnie pikantnego.
Przyśpieszył kroku, aby nie zatracić śladu Pirata, popędził za nim po schodach, potem wraz z nim minął urzędnika odbierającego bilety i wypadł na ulicę. Podczas tej pogoni jednak w nastroju jego zaszedł zwrot; ciekawość i rozbawienie pierzchły, ustępując miejsca współczuciu dla biednego, ściganego przez niego chłopca. „Pirat“ nie był pijany, zdawał się jednak działać pod wpływem gwałtownego wzruszenia; mówił sam do siebie i George dosłyszał jedynie słowa: „O, mój Boże!“ Widoczne było, że sam nie zdaje sobie sprawy z tego, co robi i dokąd biegnie; wlepił oczy w próżnię, wahał się i poruszał jak nieprzytomny; zamiast też szukać w nim przedmiotu zabawy poczuł George, że winien roztoczyć nad nieszczęśliwym czujną opiekę.
— Musiał porządnie dostać po łbie!... porządnie! — pomyślał. — Co też takiego mogła pani Soamesowa powiedzieć mu w wagonie? Sama wyglądała jak z krzyża zdjęta! Żal mu się zrobiło na myśl o odjeżdżającej samotnie z tak ciężkiem wyraźnie sercem.
Śpieszył tuż za Bosinney’em — rosły, wielki mężczyzna biegł naprzód, nic mówiąc, poruszając się jak automat — i nie spuszczał go z oczu wpośród ulicznej mgły. Nie do żartów tu było! O, nie! W George’u, obok współczucia, zbudził się instynkt łowiecki.
Bosinney wyszedł wprost na jezdnię w sam środek rozlewnego, zgęszczonego mroku, gdzie niepodobna było nic rozróżnić na pięć, sześć kroków dokoła, gdzie krzyki, wołania i gwizdy myliły wciąż i zbijały z tropu, gdzie nagle wyłaniały się z czarności cieni zarysy poszczególnych sylwetek ludzkich i pojazdów, i od czasu do czasu migały błąkające się światełka, niby wysepki, majaczące wśród bezkresów ciemnego oceanu.