Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/399

Ta strona została przepisana.

Ale ktoś krzyknął na niego, cofnął się więc instynktownie. Z ciemności wytoczyła się dorożka, która wnet w tej ciemności zpowrotem znikła. I nagle spostrzegł George, że stracił z oczu Bosinney’a. Rzucił się naprzód, potem wtył, poczuł że serce ścisnął mu skurcz lęku, ciemnego, niewytłumaczonego lęku, opadającego na duszę na skrzydłach mgły. Na czoło wystąpiły mu grube krople potu. Stał sprężony, wsłuchany calem swojem jestestwem w martwą ciszę nocy.
— I wówczas właśnie — zwierzył się tegoż jeszcze wieczora Dartie’mu podczas partji bilardu w Czerwonym Garnku — straciłem go z oczu.
Dartie pokręcił z wyrazem współczucia ciemny swój wąsik.
— A kto była ona? — zapytał.
George ogarnął powoli wzrokiem gąbczastą, bladą twarz „światowca“ i ponury, zjadliwy uśmieszek przemknął po jego policzkach i zabłysnął z pod ciężkich, opadających na oczy powiek.
— O, nie, mój ptaszku — pomyślał. — Ani mi się śni powiedzieć ci.
Mimo że często przebywał w towarzystwie Dartie’go, uważał go za marne bydlę.
— O, jakaś gryzetka — rzekł, smarując kredą swój kij.
— Gryzetka! — zawołał Dartie. — Dałbym głowę, że to nasz przyjaciel, Soa...
— Dałbyś? — przerwał mu George szorstko. — W takim razie pomyliłbyś się, do wszystkich djabłów!
Nie trafił. Starannie unikał ponownego poruszenia tego tematu, około jedenastej wszakże, kiedy, zgodnie z poetycką frazeologją „zaczęło mu już od wychylanych kieliszków porządnie kurzyć się we łbie“, rozsunął kotarę okienną i wyjrzał na ulicę. Mroczne czarności mgły słabo tylko rozjaśnione były latarniami Czer-