Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/40

Ta strona została przepisana.

słuchać. A zresztą, zrobisz po swojemu. Dowidzenia! Jedziemy do Hurlingham. Juna wybiera się, jak słyszę, do Walji. Co będziesz robił tu sam? Możebyś zjadł z nami obiad?
Jolyon odmówił. Odprowadził gości aż do drzwi wejściowych, dopomógł im wsiąść do ich karocy, kiwnął im głową na pożegnanie i zapomniał o swoim spleenie. Żona Jamesa siedziała na przedniem siedzeniu, zwrócona twarzą do koni, wysoka i majestatyczna, w koronie jasnokasztanowatych jeszcze włosów; po lewej jej ręce Irena. Obydwaj mężowie, ojciec i syn, siedzieli naprzeciwko swoich żon nieco przechyleni naprzód, jakgdyby oczekiwali czegoś od nich.
Stary Jolyon patrzył na odjeżdżających w pełnem świetle słonecznem, śledził wzrokiem ich drganie i podskakiwanie na sprężynowych poduszkach pojazdu, ich kołysanie się wraz z każdem jego poruszeniem.
Pierwsza przerwała panujące w pojeździe milczenie pani Jamesowa.
— Widzieliście kiedy podobną kolekcję dziwadeł?
Soames, patrząc na nią z pod oka, kiwnął głową, zauważył jednak, że Irena rzuciła na niego ukradkiem jedno z nieodgadnionych swoich spojrzeń. Bardzo prawdopodobnie zrobiła każda z poszczególnych odnóg rodowego pnia Forsytów tę samą uwagę, wracając do domu z przyjęcia u starego Jolyona.
Z pośród ostatnich opuszczających jego dom gości czwarty i piąty brat, Mikołaj i Roger, wyszli razem, kierując się przez Hyde Park ku stacji kolei podziemnej przy ulicy Praed. Podobnie jak wszyscy inni Forsytowie w poważniejszym wieku, trzymali i oni własne konie i nigdy nie brali dorożek, o ile tylko mogli uniknąć tego.
Dzień był słoneczny, drzewa parkowe zieleniły się bogactwem czerwcowego listowia. Bracia zdawali się nie