Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/425

Ta strona została przepisana.

wiedzi na zadane mu pytania, odpowiedział, że Irena jest niezdrowa, czuł jednak, że nie jest w stanie dłużej ręczyć za siebie. Matka ucałowała go szerokim, ciepłym pocałunkiem i uścisnęła jego rękę, wywołując tem żywszy przypływ krwi do jego policzków. Wyszedł na zimny wiatr, wyjący rozpaczliwie dokoła węgłów domów i u wylotów ulic, pod jasnem, stalowo-niebieskiem, usianem skrzącemi się gwiazdami niebem. Nie dostrzegł jednak mroźnego ich powitania, nie słyszał chrzęstu skręconych liści platanowych, nie widział nocnych ciem, śpieszących w wytartych swoich futerkach, ani skulonych postaci włóczęgów, zaszytych we wnęki domów. Przyszła zima! Ale Soames śpieszył do domu, niepomny niczego; ręce jego dygotały przy wyjmowaniu ostatniej poczty ze złoconej drucianej skrzynki, do której wrzucił je listonosz przez otwór zrobiony w drzwiach.
Od Ireny ani słowa.
Wszedł do jadalni, gdzie płonął na kominku jasny ogień. Fotel jego przysunięty był do kominka, pantofle stały przygotowane, spirytusowa maszynka i rzeźbione pudełko z papierosami ustawione na stoliku. Utkwiwszy w tem wszystkiem wzrok przez parę chwil, pogasił wnet światła i poszedł na górę. I w gotowalni jego rozpalono także ogień na kominku, jedynie w pokoju Ireny zimno było i ciemno. Soames wszedł tam.
Urządził wielką iluminację, pozapalawszy wszystkie świece i przez długi czas spacerował tam i zpowrotem pomiędzy łóżkiem a drzwiami. Nie był zdolny oswoić się z myślą, aby miała naprawdę go porzucić, i, jakgdyby wciąż jeszcze w poszukiwaniu jakiegoś listu, wyjaśnienia, wykrycia tajemnicy całego małżeńskiego ich pożycia, zaczął otwierać każdą szafę, każdą komodę, każdą szufladę i każdą skrytkę, jedną po drugiej.
W szafie pełno było jej sukien — lubił zawsze, a nawet nalegał, żeby była dobrze ubrana — zabrała z sobą