Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/432

Ta strona została przepisana.

— Jak śmiałaś przyjść?... Byłaś mi Judaszem zatem?!
I znów Irena uśmiechnęła się gorzko. Juna spostrzegła, że zagrała fałszywą grę i ostatecznie ją to załamało.
— Dlaczego przyszłaś? — załkała. — Zniszczyłaś moje życie, a teraz chcesz zniszczyć jego!
Usta Ireny drgnęły; oczy jej spotkały się z oczami Juny, która wyczytała w nich taki bezmiar smutku, że wpośród łkań zawołała dwukrotnie: — „Nie, nie!“
Irena pochyliła głowę i opuściła ją aż na samą pierś. Zawróciła i szybko wyszła, kryjąc usta pod maleńkim bukiecikiem fijołków.
Juna pobiegła ku drzwiom. Usłyszała już tylko na schodach kroki schodzącej. Zawołała za nią: Wróć się, Ireno!... Wróć się!...
Kroki zamarły w oddali...
Zgnębiona i niezdecydowana dziewczyna stała na górnym podeście schodów. Dlaczego Irena odeszła, ustępując jej miejsca? Co to miało znaczyć? Czy naprawdę wyzbywa się go na jej korzyść? Czy też...? Okrutna niepewność boleśnie szarpnęła jej sercem... Bosinney nie przychodził...

Około szóstej tego popołudnia powrócił stary Jolyon z Wistaria Avenue, gdzie teraz codziennie prawie spędzał kilka godzin, i, wszedłszy do domu, zapytał, czy wnuczka jego jest na górze. Kiedy oświadczono mu, że przed chwilą wróciła, posłał po nią, prosząc, aby zeszła na dół rozmówić się z nim.
Postanowił powiedzieć jej, że pogodził się z jej ojcem. Na przyszłość to, co minęło, musi być pogrzebane raz nazawsze. Nie będzie już żył w osamotnieniu, a przynaj-