Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/435

Ta strona została przepisana.

doświadczonych i słabych, które ongi kazało mu opuścić syna dla niej samej, drobnej wówczas kruszyny, a teraz, zmienną koleją czasu, odbierało mu ją dla maleńkich wnucząt.
Milczenie jej zaczęło go jednak niepokoić, niecierpliwie też zapytał:
— I cóż ty na to?
Juna osunęła się do kolan dziadkowych i teraz ona zkolei zaczęła swoją opowieść. Przedewszystkiem wyraziła pewność, że wszystko ułoży się wspaniale. Nie widzi żadnych trudności ani przeszkód, nie dba też ani trochę, co pomyślą o tem ludzie!
Stary Jolyon wzdrygnął się. Hm!... A więc ludzie pomyślą jednak to i owo! Sądził, że po tylu latach zdążyli już zapomnieć. Ha, trudno, nie widzi na to rady! Mimo to jednak, nie pochwalał zapatrywania wnuczki na te sprawy — powinnaby liczyć się z opinją ludzi.
Nie powiedział jednak nic. Nie mógł sam połapać się w swoich uczuciach — były zbyt różnorodne i rozbieżne, zbyt nieuchwytne, aby móc ująć je w słowa.
— Nie — mówiła dalej Juna — nie dba o to absolutnie; cóż może to kogokolwiek obchodzić? Czy to ich sprawy? Jedno tylko chce jeszcze powiedzieć — po cieplejszem przytuleniu się jej policzka do jego kolan poznał odrazu stary Jolyon, że to „jedno“ nie okaże się byle czem. — Skoro dziadek chce nabyć dom na wsi, czy nie chciałby — zrobiłby jej tem wielką przyjemność — kupić wspaniały ten dom Soamesa w Robin Hill? Jest już całkowicie wykończony, prezentuje się prześlicznie, a teraz nikt w nim nie zamieszka. Tak byłoby im wszystkim w nim dobrze!
Stary Jolyon nastroszył się. Jakto? Czy „posesjonat“ nie ma zamiaru zamieszkać w swoim domu?! Mówiąc o Soamesie, nigdy nie nazywał go inaczej.