Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/440

Ta strona została przepisana.

— A tego znów co tu sprowadza? — poczem podniósł się z krzesła.
— Pamiętaj — zwrócił się do Soamesa — dobrze się namyśl, zanim coś postanowisz; przedewszystkiem musisz się dowiedzieć, gdzie ona się podziewa — uważam, że najlepiej pójść z tem do Stainersa. To najlepsze biuro; jeżeli oni jej nie znajdą, nikomu się to nie uda.
I nagle, dziwnie wzruszony, szepnął sam do siebie:
— Biedactwo! Nie mogę pojąć, co jej też strzeliło do głowy! — i wyszedł, wycierając nos.
Stary Jolyon nie podniósł się na widok brata, wyciągnął tylko do niego rękę i po forsytowsku potrząsnął braterską prawicą.
James usiadł na drugim fotelu przy biurku i oparł głowę na ręce.
— I cóż, stary, jak się masz? Dawno nie widzieliśmy cię u nas — zaczął.
Ale Jolyon puścił uwagę tę mimo uszu.
— Jak zdrowie Emilji? — zapytał i, nie czekając na odpowiedź, dodał:
— Przyszedłem rozmówić się z tobą w sprawie młodego Bosinney’a. Podobno ten nowy, zbudowany przez niego dom ma być ósmym cudem świata?
— Nie wiem nic o żadnych ósmych cudach świata — odciął się James. — Wiem to tylko, że przegrał proces i jest w przededniu bankructwa.
Stary Jolyon nie zaniedbał wykorzystać dobrą okazję.
— Ani trochę mnie to nie dziwi — zgodził się — ale jeżeli zbankrutuje, „posesjonat“ — chcę powiedzieć Soames, nie zobaczy swoich pieniędzy. Otóż, przyszła mi do głowy następująca kombinacja: O ile nie ma on zamiaru zamieszkać tam...
Spostrzegłszy wyraz zdumienia i zarazem podejrzliwości w oczach Jamesa, dodał szybko: