Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/443

Ta strona została przepisana.

— Znajdzie pan brata mojego tutaj — zwrócił się James do policjanta.
Inspektor podniósł z szacunkiem palce do daszku czapki i wszedł do gabinetu.
James śledził wchodzącego wzrokiem, szczególnego doznając uczucia.
— Musimy chyba zaczekać i dowiedzieć się, czego on tu chce. Stryj twój przyszedł do mnie w sprawie domu w Robin Hill.
Wszedł wraz z Soamesem do jadalni, nie mógł tu jednak usiedzieć.
— Czego on też może chcieć? — mruknął powtórnie.
— Kto? — zapytał Soames — Inspektor? Przysłano go tutaj ze Stanhope Gate, tyle tylko wiem. Ten niedowiarek Jolyon musiał coś zmalować pewnie.
Pomimo pozornego spokoju i on też czuł się dziwnie nieswojo.
Po upływie dziesięciu minut zjawił się stary Jolyon.
Podszedł do stołu i stanął przy nim w grobowem milczeniu, skubiąc nerwowo długie swoje, siwe wąsy. James wlepił w niego zdumione oczy, szeroko rozwierając usta — nie widział nigdy brata w podobnym stanie.
Po chwili podniósł stary Jolyon rękę i oznajmił, wyrzucając z siebie powoli wyrazy:
— Młody Bosinney przejechany został podczas mgły i zabity.
Poczem, stając ponad bratem i bratankiem i patrząc im w oczy głębokiem swojem spojrzeniem, dodał:
— Zachodzi... przypuszczenie... samobójstwa.
Dolna szczęka Jamesa opadła.
Samobójstwa? Z jakiego powodu?! — zawołał.
— Bóg raczy wiedzieć, o ile tobie i twojemu synowi nic nie wiadomo! — rzekł ponuro.
Ale James nic na to nie odpowiedział.
Wszystkich ludzi, którzy dożyli późnego wieku, nawet