Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/450

Ta strona została przepisana.

— Znalazłem to w jego bocznej kieszeni — rzekł inspektor — monogram został wycięty.
Młody Jolyon z wysiłkiem zdobył się na odpowiedź, że, niestety, nie może dać mu żadnego wyjaśnienia. Żywo stanęła mu przed oczami twarz, rozświetlona nagłym promiennym błyskiem szczęścia na widok nadchodzącego Bosinney’a! Myślał o niej bardziej jeszcze, niż o własnej swojej córce, bardziej aniżeli o nich wszystkich — o tej kobiecie z ciemnemi, rozmarzonemi oczami, z subtelną, łagodną twarzą, czekającej na zmarłego cierpliwie, i w tej chwili może jeszcze oczekującej go w słońcu.
Wyszedł zgnębiony ze szpitala do domu ojca, myśląc o tem, że ta śmierć rozbije życie rodzinne Forsytów. Cios prześliznął się w istocie poprzez linję ich obronną i poraził sam miąższ ich pnia. Mogą oni jeszcze dumnie rozkwitać napozór, tak samo jak dawniej, zachowywać dawny splendor w oczach Londynu, pień wszelako obumarł, rażony tym samym piorunem, który powalił Bosinney’a. A teraz miejsce jego zajmą młode drzewka, z których każde będzie znów stało na straży poczucia własności.
Zdrowy las Forsytów! — pomyślał młody Jolyon — najpewniejszy budulec naszego kraju!
Co się tyczy przyczyny tej śmierci, niewątpliwie rodzina jego energicznie odrzuci przypuszczenie samobójstwa, tak dla niej kompromitujące! Przyjmą ją za wynik nieszczęśliwego wypadku, zrządzenie losu. W głębi duszy gotowi nawet byliby dopatrywać się w tem ręki Opatrzności, odpłaty bodaj — gdyby Bosinney nie naraził na szwank dwu najbezcenniejszych przedmiotów ich posiadania: kieszeni i ogniska domowego. Mówić też będą o „tym nieszczęśliwym wypadku, jakiemu uległ młody Bosinney“, może jednak nie będą wcale mówili — milczenie będzie właściwsze w tym razie.