Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/458

Ta strona została przepisana.

— Czego pan tu chce? — zapytał szorstko.
Gość odwrócił się. Był to Jolyon-syn.
— Drzwi były otwarte — rzekł. — Czy mogę zobaczyć się na chwilę z twoją żoną? Mam do niej polecenie.
Soames obrzucił go dziwnie odtrącającem spojrzeniem.
— Żona moja nie przyjmuje nikogo — mruknął ponuro.
— Nie zatrzymam jej dłużej niż chwilę — odparł młody Jolyon tonem łagodnej prośby.
Soames przesunął się obok niego i zatarasował mu drogę.
— Nie może widzieć się z nikim — powtórzył.
Wzrok Jolyona sięgnął poprzez Soamesa w głąb hallu. Soames odwrócił się w tę stronę. W głębi, w drzwiach, prowadzących do salonu, stała Irena, z szeroko rozwartemi, żądnie wpatrzonemi oczami, rozchylonemi wargami i wyciągnętemi dłońmi. Na widok obu mężczyzn zagasło światło, opromieniające jej twarz, ręce opadły wzdłuż sukni; stała jak wykuta z kamienia.“
Soames podbiegł, spojrzał prosto w oczy gościowi i na to, co w nich dostrzegł, odpowiedział dziwnym, wydzierającym mu się odruchowo z krtani, podobnym do warknięcia, dźwiękiem. Wargi jego skrzywiła zjawa uśmiechu.
— To mój dom — rzekł. — Sam się tu rządzę. Powiedziałem już — i mówię raz jeszcze: Nie przyjmujemy nikogo.
I zatrzasnął przed młodym Jolyonem drzwi.

Koniec.